Forum www.kolyaska.fora.pl Strona Główna www.kolyaska.fora.pl
Motocykle radzieckie
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

"Między Bugiem a Słuczem" czyli Ukraina 2012

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kolyaska.fora.pl Strona Główna -> Podróże małe i duże
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Zwierzak




Dołączył: 07 Cze 2010
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce i okolice

PostWysłany: Pon 11:53, 08 Kwi 2013    Temat postu: "Między Bugiem a Słuczem" czyli Ukraina 2012

W 2011-tym roku wraz z członkami Świętokrzyskiej Nieformalnej Grupy Motocyklowej (to Ci od rajdu „Polska B”) miałem przyjemność podziwiać piękno ukraińskich Karpat . Wtedy to urzekł mnie kraj, ludzie, przyroda, i współtowarzysze podróży. W następnym roku nie było już pytania „czy jadę?” tylko „kiedy jedziemy?”.
Jak to w życiu bywa, pięknymi planami diabli się cieszą. Z początkowej, dosyć licznej grupy podróżników, kolejno odpadali Tomek Shl, Łukasz M., LukS . Ciosem była wiadomość od Adama G. (lemmenjoki), że musimy obyć się bez niego. Praca…
Tak więc do wyjazdu szykowało się trzech braci Śmigli (Mateusz –śmigiel, Tomek – śmigielT i Piotrek – śmigielP) oraz ja – Zwierzak. Z racji nadmiaru wolnego czasu Mateusz i Piotrek pojechali w okolice granicy z Ukrainą chyba dwa dni wcześniej, poszwendali się po Roztoczu, zwiedzili Zamość i parę innych ciekawych miejsc potem wyruszyli na spotkanie z reszta załogi (Tomek i ja) do Dubienki ,w pobliżu przejścia granicznego w Dorohusku. Tegoroczne cele podróży to Polesie wzdłuż granicy z Białorusią, polskie umocnienia wojskowe z czasów II RP nad rzeką Słucz, wzdłuż przedwojennej granicy z Rosją Radziecką, oraz rejon zwany Szwajcarią Nadsłuczańską, z unikalnymi widokami w tej części Ukrainy. A jeśli czas pozwoli to też Kostiuchówka, gdzie w czasie I Wojny Światowej mężnie walczyli legioniści Piłsudskiego.
Pakowałem się na wariata, bo dopiero co wróciłem z Opolszczyzny. Umówiłem się z Tomkiem, że przyjedzie do mnie o 14-ej. Nie spóźnił się, co jeszcze zwiększyło moje zdenerwowanie. Porzuciłem zgubną myśl o precyzyjnym układaniu wszystkiego w koszu, wsypałem „hurtem” do wózka, to co miało mi się (albo nie miało) przydać i o 14:30, żegnani przez bliskich, jakbyśmy jechali na misję do Afganistanu, ruszyliśmy.
Cel tego dnia to Dubienka, gdzie już czekają Mateusz i Piotrek. Droga płynie szybko, jak na jazdę ruskiem oczywiście . Tomek dosiada Urala w ramie Dniepra, solo. Ja z moim dolniakiem i napędem na kosz jestem tym wolniejszym. Minęliśmy Wisłę pod Annopolem, przejechaliśmy Krasnystaw i gdzieś w lesie za tym miasteczkiem pierwsza przygoda. Przed Tomkiem wyskoczyła z lasu sarna, zrobiła nawrót nie zagrażając Mu, po czym znów zawróciła i znalazła się przede mną. Czasu na reakcję nie było, jedynie lekkie odbicie kierownicy. Coś stuknęło lekko w lewy wiatrołap, cos szarpnęło za nogawkę i …. nic. Zahamowałem, wrócił Tomek. Szukamy sarny. Nie ma jej, nie ma śladów krwi. Oglądam motocykl, jest wygięta osłona na wysokości kolana, skrzywiony tylny kierunkowskaz i tyle. Pogodziliśmy się z myślą, że nie zjemy dziczyzny na kolację i pojechaliśmy dalej.
W Dubience raj. Mateusz znalazł super miejsce na nikomu nie rzucający się nocleg pod namiotami. Było to gminne kąpielisko z piaszczystą plażą. Plażowiczów tłum, choć to już po 21-ej. Niestety nasz przyjazd spowodował opuszczenie tego jakże przyjemnego miejsca przez miejscowych. Cóż, ich strata. Wynieśli się wszyscy w tempie ekspresowym, widać mają tam nienajlepsze zdanie o wartościach prezentowanych przez motocyklistów… Ta czy owak, cały zalew, plaża i krzaki obok są tylko dla nas. Pierwsza podczas tej wyprawy kąpiel, potem jeszcze jedna i jeszcze. Ciepło, lekko tną komary, ale to nic. Gdzieś tak po 24-tej pora spać. Jest gorąco. Myślę, że szkoda rozbijać namiot skoro tak przyjemnie, będę spał w śpiworze, tylko z moskitierą na twarzy. Za ten błąd zapłaciłem spuchniętą przez trzy dni dłonią, którą kurczowo trzymałem siatkę na gębie. Nic to nie dało, komary-zombie wielkości połowy dłoni (a przynajmniej takimi mi się wydawały) wciskały swoje „pyszczki” przez najmniejszą szczelinę. Koło 3-ciej miałem dość, wziąłem się do rozbijania namiotu. Wtem dalekie światła samochodu, coraz bliżej i bliżej. Stoję i czekam, Samochód podjechał, stanął bokiem. Policja. Patrzą. Ja też. Musiało to nieźle wyglądać, facet w goretexsie z Bundeswery, z moskitierą na głowie, rozbijający na publicznym kąpielisku namiot o trzeciej nad ranem… Popatrzyli, pojechali. To pierwsze spotkanie z Władzą podczas tej wyprawy, ale nie ostatnie.
[link widoczny dla zalogowanych]
Rozbiłem namiot, usnąłem. Rano pobudka, kąpiel i szybko na przejście do Dorohuska. Nie mamy nic do oclenia, więc polska część przejścia pokonana szybko. Ukraińscy celnicy stwierdzili że nie pozwolą wjechać Piotrkowi , bo ma miękki, tymczasowy dowód rejestracyjny. Po chwili okazało się, że Tomkowi też się skończył stary, nowego nie odebrał i też ma miękki. Już szykowałem się do zabrania któregoś z nich do swego wózka, gdy nagle celnik, widać znużony ciągłym nagabywaniem przez Piotrka, przepuścił obydwu. Podkreślam – za darmo. W sumie to jeszcze się nam nie zdarzyło płacić haraczu ani celnikom, ani DAI. Granica za nami, kilometr dalej „kantory wymiany walut”. Tak zwą się grupki stojących na poboczu cinkciarzy. Wymieniam 150 euro. Starczyło na całą podróż, w tym paliwo, jedzenie, napoje (solidna pozycja w budżecie) i pamiątki.
Zgodnie z zasadą jeszcze z poprzednich ukraińskich wojaży, staramy się jechać jak najmniej po głównych drogach bo to by było jak zwiedzanie kraju z grupą emerytów na autobusowej wycieczce. A przecież nie o to chodzi. Prawdziwy kraj, prawdziwi ludzie i prawdziwe piękno nie lubią komercji, szumu ciężarówek, pogoni za pieniądzem. Zbliża się pora obiadowa, postanawiamy zakupić coś na targu w mijanym miasteczku. Mateusz zostaje przy motocyklach, my idziemy. Przyzwyczajeni do naszych marketów, z trudnością dokonujemy wyboru wiktuałów na dzisiejszy obiad. Jednak coś tam kupujemy, jemy też co nieco w bazarowym barze, a dla Mateusza kupujemy leszcza, z głową i ogonem, wędzonego na zimno. Cóż za paskudztwo, cóż za smrodek. Nie chciał jeść… Dziwne. Chyba jeszcze ze dwa dni woził tę rybkę Tomek na bagażniku swojego Urala, potem już nie dało się koło niej stanąć.
[link widoczny dla zalogowanych]
Jedziemy dalej w stronę Szacka. Kąpiel w jednym z urokliwych jezior Pojezierza Szackiego jest dla nas nagrodą za kilka godzin jazdy w skwarze. Czysta woda, czysty brzeg i tylko kilkoro chętnych do kąpieli. Jakiż to kontrast z polskimi jeziorami! Jak potem wspominał Mateusz „Ze szczęścia robi nam się gorąco i pływamy w stroju Adama”.
[link widoczny dla zalogowanych]
Po kąpieli jedziemy dalej. Mateusz, którego M-ka przed wyjazdem przejechała jedynie drogę do Stacji Diagnostycznej na przegląd, z racji tego, że powstała z tego co miał w garażu, gubi po kawałku wózek. A to śrubka, a to guma spod gondoli, a to jakieś jarzemko… Jadę za nim i zbieram Smile A droga nie jest drogą w naszym rozumieniu. To przedwojenny bruk, z czarnego, łupanego kamienia, nigdy nie remontowany.
[link widoczny dla zalogowanych]
Kto nie jechał przez Ukrainę, ten nie zrozumie… Trzęsie tak, że wypadają plomby z zębów, obiad chce wrócić drogą, którą wszedł, a w motocyklach odkręca się wszystko co nie jest dokręcane „ruskim kluczem” i to co najmniej pięciokilowym. Takie drogi będą nam towarzyszyć cały czas, na zmianę z piachem. Nie wiadomo co gorsze.
Obóz na noc rozbijamy w jakichś zaroślach, około 20 km przed Kamieniem Koszyrskim. Na kolację mamy fasolę z papryką, okraszone komarami. W oddali, może ze trzy kilometry za lasem, słychać szczekanie psów. Dobre, puste miejsce na nocleg.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Poranek przywitał nas chłodem, widać było parę buchającą z ust. Nic to, będzie cieplej. Dzień zapowiada się bezchmurny. Wyruszamy po ósmej. Planujemy zjechać z drogi bitej, aby skrócić trasę. Napotykamy rzekę, most i Park Krajobrazowy (nazwy teraz nie pomnę) za mostem. Pod mostem płaskodenne łodzie. A więc krótka sesja fotograficzna i dalej w park, w końcu jest tam droga, nawet wyjechała właśnie jakaś Łada. To co było za mostem, można określić tylko jednym słowem – ekstremum. Piach, piach, piach. I gdzieniegdzie rachityczne sosenki. To dobry teren, aby zmierzyć się z Drogą. Tomek w zeszłym roku w ukraińskich Karpatach ani razu nie podnosił motocykla. Tutaj sześć razy… Mateusz tak zakopał M-kę, że spaliny bulgotały spod warstwy piachu jak spod wody. Piotrek, który najrozważniej wybierał drogi przejazdu, co chwila pchał… O sobie nie wspomnę. Czysta rozkosz Smile
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Wyjechaliśmy w końcu z powrotem na bitą drogę. Pierwsza miejscowość i popas w barze OKSANA.
[link widoczny dla zalogowanych]
Rozmowy z miejscowymi, hektolitry kwasu chlebowego, o którym jeszcze nie pisałem, a jest to najlepszy napój, jaki ludzkość wynalazła. We wsi pomnik pomordowanych w czasie II Wojny przez Niemców. Te charakterystyczne obeliski, najczęściej ze statuą żołnierza wznoszącego pepeszę w geście triumfu, są najlepiej zadbanymi elementami architektury na ukraińskiej wsi. No i oczywiście przydrożne krzyże i cerkwie.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Dotarliśmy do Lubieszowa, cały czas mając po lewej stronie rzekę Prypeć i granicę z Białorusią. W miasteczku obiad w spelunie lokalnego „Gieesu”, który mieści się w dawnym kolegium Pijarów. Uczył się tam sam Tadeusz Kościuszko, o czym przypomina zachowana w dobrym stanie przedwojenna tablica nad wejściem. Ale bufetowe tam pracujące nie wiedziały tego… Dobrze, że choć potrafiły niezłe kotlety robić. A może to my byliśmy głodni?
Odcinek pomiędzy Zaleśnicą a Kuchcicką Wolą to piach jeszcze większy niż przed południem. Frajda niesamowita, dla takich dróg wszak tam jedziemy Smile Nocleg pomiędzy Kuchcicką Wolą a Borowem.
Kolejny poranek nie był dla mnie najprzyjemniejszy. Ukraińskie słodkie wino Kagor jest stanowczo za słodkie… To tyle o przyczynach podłego samopoczucia Smile No i zmarzły mi stopy w namiocie. A ci co pili gorzałkę wyglądają kwitnąco. Ot, człowiek całe życie się uczy a i tak umiera głupi…
Rano zauważyłem uszkodzone sprzęgiełko gumowe. Ale wstałem późno, czas wyjazdu nadchodzi, a sprzęgiełko dopiero zaczęło się sypać. Wymienię w trasie, jak się całkiem rozleci.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Czas nam pozwala, zajedziemy do Kostiuchówki, znanej z walk Legionów w 1916-tym roku. A po drodze elektrownia atomowa w Kuzniecowsku. Kontrast, bo wokoło „nie bohato”.
[link widoczny dla zalogowanych]
W okolicy Kostiuchówki planujemy dłuższy popas, niezbędne remonty, późny obiad. Na tak zwanej „Polskiej Górce” Mateusz rozebrał przedni widelec, uszczelniłem go pakułami hydraulicznymi na tyle skutecznie, że do samych Kielc już się nie lało, zużyłem cały zapas pakuł. Zrewanżował mi się obiadem: ryż z pomidorami i boczkiem, pychota.
[link widoczny dla zalogowanych]
W pobliżu jest kopiec usypany ku pamięci legionistów. Podjeżdżamy tam, uwagę zwracają świeżo wycięte krzaki i trawa, która nie zdążyła jeszcze zwiędnąć. Według przewodnika, kupionego jeszcze przed wyjazdem, miejscem tym w wakacje opiekują się harcerze z Polski. No to jedziemy do wsi pytać się o Rodaków. Nasze wyobrażenia to dwa namioty rozbite u jakiegoś gospodarza na podwórku, dziesięciu harcerzy, którzy w chwilach wolnych od lokalnych dyskotek porządkują teren. Przeżyliśmy szok. Zastaliśmy profesjonalnie urządzone miasteczko namiotowe, 150 dzieci zarówno polskich jak i ukraińskich, kuchnię polową, umywalnię, studnię, a wszystko to w lesie, obok cmentarza wojennego, na którym leżą legioniści. Harcerze nie tylko dbają o ten cmentarz, organizują wymianę młodzieży, we wsi został zakupiony budynek po przedwojennej szkole i stworzono tam Centrum Dialogu. Organizowane są ekshumacje szczątków Legionistów z pojedynczych mogił i małych zapomnianych cmentarzy. Jednym słowem działają tam ludzie, którzy swój patriotyzm okazują własną pracą, osiągnięciami, a nie słowami. Pewnie dlatego politycy bywają tam tylko od święta…
Zostaliśmy przyjęci bardzo gościnnie. Już zmierzchało, ale nasz przyjazd wzbudził nie lada sensację. Nie chcieliśmy się narzucać, ale żal by było nie przenocować w takim towarzystwie. Zostaliśmy nakarmieni, dostaliśmy cały duży wojskowy namiot wraz z kocami i łóżkami. Jedyne, czym się ten namiot wyróżniał, to to że był biały i miał czerwony krzyż. Jednym słowem „kwarantanna” Nie pomogły nasze zapewnienie, że tak w ogóle to czasem się myjemy…
[link widoczny dla zalogowanych]
Serdeczne podziękowania dla Gosi - oboźnej i dla jej Koleżanek, za zatroszczenie się o nas. Rankiem jeszcze raz zwiedziliśmy cmentarz, odbudowany Słup Pamięci (jeden z ośmiu, jakie powstały po I Wojnie), potem była sesja foto z nami, albo raczej z naszymi motocyklami i wspólne z harcerzami i harcerkami śniadanie.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Komendantowi obozu, który wieczorem oprowadzał nas po cmentarzu i długo opowiadał o historii i teraźniejszości tego miejsca podziękowaliśmy serdecznie za gościnę i po chwili pożegnań ruszyliśmy w drogę. Padał deszcz, a tłumek ciekawskich wciąż podszeptywał do mnie: „zapali od pierwszego?”. No to przelałem raz, potem drugi, chyba nawet trzeci… A potem z wielkim trudem na zalanej jednej świecy i ledwo palącej drugiej odjechałem za zakręt, bo męska duma nie pozwalała mi przyznać się do głupoty Smile Natury faceta nie zmienisz…
W pobliżu została nam jeszcze do odwiedzenia „Reduta Piłsudskiego” znana z najcięższych walk. Wzgórze do dziś pokryte jest siecią rowów, okopów, zapadłych ziemianek i wszelkich innych niemych śladów przeszłości sprzed prawie stu lat. I do tego cisza, tylko szum wiatru w konarach drzew i czasem, choć rzadko, głos ptaków. Miejsce wywarło na każdym z nas jednakowe wrażenie. Zaduma i jakiś taki podniosły nastrój jeszcze długo nam towarzyszył.
[link widoczny dla zalogowanych]
Pojechaliśmy dalej, w stronę miasta Sarny. Po drodze trąbiąc zatrzymuje nas Sasza. Widzi polskie tablice i namawia na kupno K-750 którą ma jego kumpel. Jak się okazuje, nie ma, ale inny kolega Ivan proponuje nam wizytę w swoim garażu i podzielenie się paroma częściami. Każdy coś tam zakupił, ja wziąłem z pod płotu całkiem zdatna felgę. Zdziwienie Ivana ogromne. „Ty robisz koła? Ja wszystko riezał” powiedział wskazując wiadro pełne przeciętych w połowie szprych. Cóż, można po prostu wymieniać jedno zużyte na drugie… Nie wpadł bym na to.
[link widoczny dla zalogowanych]
Pod wieczór robimy zakupy w sklepie w Bronnem. Trafił nam się fanatyk piłki nożnej, chłopak wciąż powtarzał: Platini, Boniek, Jewro 2012… Bardzo miły akcent. O zmierzchu jeszcze jedna atrakcja, na drodze, którą jedziemy, stoi zagrzebany w piachu Lanos. Nie myśląc wiele odpinamy łopaty i pomagamy kopać. Zdziwienie lokalersów jest bezbrzeżne. To tak jakbym u nas w Polsce pojechał Polonezem do lasu, zagrzebał się a z pomocą przyszło mi czterech Niemców, dziwacznie poubieranych, na Junakach z koszami i wyposażonych w łopaty. Można się zdziwić? Można.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Nocleg pomiędzy Bronnem a Tiszicą. Las cichy i spokojny, obóz zakładamy na piaszczystej wydmie, lekko porośniętej drzewami. Rano dociągam stożkowe łożyska w główce ramy, pierwszy raz od ponad 5 tysięcy kilometrów. Na kulkowych nie udawało mi się przejechać pięciuset. Sprzęgiełko wciąż nie wymienione, wygląda jakby nie psuło się bardziej.
Przed nami Tiszica, wieś przez którą przechodziła linia bunkrów wzniesionych przez Polskę pod koniec lat 30-tych, wzdłuż granicy z Radziecką Rosją. To naprawdę Kresy… Większość bunkrów została wysadzona zaraz po wkroczeniu Rosjan, ostały się nieliczne. Z Tiszicy pamiętam gromadkę dzieci, które nie bacząc, ze jesteśmy obcy, przybiegły ze wsi i robiły sobie z nami zdjęcia,. Zostawiłem im maila, żeby ktoś od nich napisał do mnie, to prześlę fotki, ale jakoś tylko jedno dziecko wiedziało o co chodzi i obiecało, że porozmawia z nauczycielką, żeby pomogła. Jednak do dzisiaj cisza… Mam nadzieję, że w końcu i tam dotrze net i ktoś napisze, bo zdjęcia maluchów są wielce urokliwe.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
A potem były bezkresne obszary łąk, ogromne stada krów, jazda od bunkra do bunkra, leżenie w trawie, rozmowy o Kozakach.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Wcześniej jeszcze odłączył się od nas Tomek. I tak długo był z nami, jak na świeżo upieczonego Tatę. Po południu, przy jednym z bunkrów spotkaliśmy się z trzema myśliwymi na Mińskach. Początkową rezerwę udało się przełamać kilkoma łykami „wody rozmownej” z naszego półlitrowego kubka. Tamci nie byli dłużni, wyciągnęli swoje manierki. Jeden odwinął z zawiniątka malutkie smażone karasie, Bardzo smaczne. „Jak pijemy to i jemy”. Najstarszy myśliwy wciąż jednak był nieufny, mruczał coś o polskich panach, i że teraz tutaj to Ukraina. Wtem Mateusz zaśpiewał mu jedną z ukraińskich ludowych piosenek, która zresztą śpiewał nam już kilkakrotnie wcześniej. Efekt był piorunujący. „Ty prosto chochoł!” wykrzykiwał z radością podchmielony staruszek. W końcu stwierdził, że na pewno Mateusz ma korzenie na Ukrainie, i żadne przeczenia nie były w stanie go od tego odwieść.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Po tym miłym spotkaniu, czas było szukać noclegu. Wjechaliśmy w las koło Jarynówki. Głusza taka, że droga, którą jechaliśmy dawno się skończyła. Potem skończyła się i ścieżka. Dobre, odludne miejsce na obóz. Późno już, nawet nie palimy ogniska, ugotujemy coś rano. Po ciemku rozbiliśmy namioty, pora spać. Wtem… Szum silnika. Potem błyskające reflektory wśród drzew. Samochód i motocykl. Jadą wprost na nas, nie kluczą po ciemku. Znaczy się, wiedzą, że tu jesteśmy. Stanęliśmy przed namiotami. Sprawdziłem, mam scyzoryk. Złudne poczucie bezpieczeństwa. Podjechali na 5 metrów. Reflektory świecą po oczach. Motocyklista zsiadł i podszedł dwa kroki. Pada pytanie: Kim jesteście i co tu robicie? Mateusz nie namyślając się daje dwa kroki w przód, wyciąga rękę do powitania i mówi : Turyści z Polski. Facet wita się, z samochodu wychodzi drugi. Dopadła nas ukraińska Straż Leśna. Ich zdziwienie jest bezbrzeżne. Turyści? Z Polski? Tutaj? W tej głuszy? Nie w hotelu, wśród panienek, szastając pieniędzmi, o jakich przeciętny Ukrainiec tylko marzy? Oni wzięli nas za „brakonierów” czyli kłusowników. Ale nie wyglądamy na takich. Nie uciekamy. Pomny niedawnego spotkania z myśliwymi, mówię do Mateusza, żeby zaproponował panom Strażnikom skromny łyk gorzałki. Chwila wahania i … zaproszenie przyjęte. Pięć minut później pali się ogień, spożywamy ukraińską wódeczkę, z ukraińskimi Strażnikami Leśnymi, w ukraińskim lesie, wśród ukraińskich motocykli. Nieufność znikła zupełnie, rozmowom nie ma końca. Potem jeden odjeżdża na swoim Mińsku, ten z samochodu zostaje aż do ostatniego łyku gorzałki. Przed odjazdem jeszcze mówi, że tu kabany (dziki) grasują i jak chcemy to nam swoje „oruże” zostawi, odbierze sobie rano… Dziękujemy grzecznie, po dzisiejszym spotkaniu, byle kaban nam już nie straszny Smile
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Sen przychodzi późno w nocy. Poranek chłodny, ale emocje jeszcze we mnie grają. Po takim spotkaniu nie straszne nam już będą wszystkie inne noclegi, ani po ukraińskiej, ani po polskiej stronie granicy. Jednak nie czas na rozpamiętywanie, przed nami droga do Nadsłuczańskiej Szwajcarii. Rejon ten to już Wołyń. Na tle płaskiego krajobrazu ma to być perełka natury, ze stromą rzeczną doliną, ruinami warowni i porohami. Musimy tę Szwajcarię obejrzeć. W drogę!
Psuje się pogoda, zaczyna siąpić deszczyk, najpierw przelotny, potem już ciągły. Dojeżdżamy do Słucza, chronimy się przed deszczem pod mostem, tam gotujemy obiad. Dzielimy się posiłkiem z bezdomnym pieskiem. Dziwnym trafem w tamtym miejscu ostatni raz widziałem moją benzynową kuchenkę. Nie posądzam pieska, ale…
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Szwajcaria nad Słuczem to wąski pas doliny rzecznej, postanowiliśmy pojechać najpierw wschodnią stroną rzeki, a potem wrócić zachodnią. I kierować się już do Polski. Jednak… Padał deszcz. A droga wschodnią stroną, choć naniesiona na mapy, drogą była tylko z nazwy. Gdzieniegdzie była to tylko wąska grobla pomiędzy bagnami, na dodatek pełna kałuż. O ile kałużą można nazwać mały staw rybacki. Z racji posiadania napędu pojechałem przodem. Jakoś jechałem, wtem pokazała się kałuża większa od innych. „Któż jak nie My?” zawołałem w duchu po raz kolejny już w tym dniu i dodałem gazu. Przejechałem. Ale zdałem sobie sprawę, że ani Mateusz ani Piotrek na pewno jej nie pokonają. Zawróciłem więc, żeby uprzedzić ich. I tym razem nie przejechałem Sad Nie pomogła łopata, pomogli koledzy i długa linka. A po wyjechaniu zażartowałem w stronę Piotrka: „Trzeba by spuścić wodę z tej kałuży”. A ten nie namyślając się chwycił za łopatę i zaczął rozkopywać skarpę!
[link widoczny dla zalogowanych]
Droga była na grobli, bagienko niżej. Po 20 minutach woda z wielkim szumem ruszyła w dół. Za kilka chwil wszystkie trzy motocykle bez problemów pojechały dalej. Kiedyś Adam – lemmenjoki pisał: ”albo znajdziemy drogę, albo ją wytyczymy”. Od tej chwili mówimy: ”albo znajdziemy drogę, albo ją sobie w y k o p i e m y!”.
Deszcz wciąż padał. Przeprawa nasza skończyła się późnym wieczorem. Dotarliśmy do większej wsi, w której był most na zachodnią stronę rzeki. Wcześniej mijaliśmy w deszczu najbiedniejsze wsie, a raczej może przysiółki, jakie dane mi było w życiu zobaczyć. Ludzie tam w czasie deszczów są odcięci od świata. I żyją…
We wsi, pod sklepem spotkaliśmy starszego już pana, mającego korzenie w Polsce, który to zaproponował nam nocleg u siebie w stodole na sianie. Jako że byliśmy mokrzy i z męczeni, z chęcią przyjęliśmy zaproszenie. Niestety, pan okazał się miejscowym żulem, jego żona wypędziła nas z podwórka i zmuszeni byliśmy szukać sobie innego bezpiecznego miejsca na nocleg. A deszcz wciąż padał. Oczywiście teraz to moje sprzęgiełko nie nadawało się już do jazdy i prosiło się o wymianę - było wymieniać w słoneczny dzień!
Jakoś znaleźliśmy kępę drzew w tych ciemnościach, rozbiliśmy namioty. Sen przyszedł szybko, bo i zmęczenie było ogromne. Deszcz padał… Rano okazało się, że miejsce było optymalne, nad skrajem pól, z daleka od osiedli. Był poniedziałek, dzień powrotu do Polski. Pakowanie i o szóstej rano wyjazd. A już o w pół do siódmej, na pierwszym napotkanym przystanku, pod dachem, wymieniłem sprzęgiełko. A potem już głównymi drogami, przez Równe, Łuck do granicy. Tam kolejka na osiem godzin. Na szczęście Piotrek i Mateusz uprosili celnika i ten wpuścił nas na przejście. Tam kolejny celnik podpowiedział, że jak się dogadamy z polską Strażą Graniczną, to nas puszczą przez most na Bugu pasem dla wyjeżdżających. Poszedł Piotrek. Wraca, buźka mu się śmieje, znaczy że jedziemy. I ominęliśmy sznur samochodów na moście, potem kontrola po polskiej stronie, obowiązkowa rozmowa z celnikami na temat starej motoryzacji i jesteśmy na polskiej ziemi. Sprawnie poszło, nieco ponad dwie godziny. A deszcz cały dzień pada. Krótka narada, jedziemy dokąd się da, wszak do domu mamy niecałe 300 kilometrów, a jeszcze godzina do zachodu słońca. Jednak deszcz wygrał. Około 23-ej, w okolicach Szczebrzeszyna, zaczęliśmy szukać miejsca na rozbicie namiotów. Trafiliśmy na skraj lessowego wąwozu, obok były orne pola. W deszczu rozbiliśmy się, napalili ogień (pomogła mało ekologiczna rozpałka -"plastikowe uroki" polskich lasów) i rozgrzaliśmy się gorzałeczką. Rano wciąż padało, ale wyspani, choć nie wyschnięci (namiot Śmigli przemókł) ruszyliśmy dalej.
[link widoczny dla zalogowanych]
Droga przez Polskę nie wymaga opisu, tylko pod Opatowem straszny korek. Od kierowców tirów usłyszeliśmy, że o tej porze to norma i że musimy czekać dwie godziny. Uśmiechnęliśmy się do siebie. „Któż jak nie My?” Objechaliśmy polami, całkiem przyjemna wycieczka.
Rozstaliśmy się pod Kielcami, Śmigle pojechali do siebie, ja do siebie. W domu byłem o 14:30. Nie dali byśmy rady bez noclegu… Wcześniej już wiedzieliśmy, że Tomek również nocował już po polskiej stronie i że bezpiecznie dotarł do domu.
Kilka zdań podsumowania. Przejechaliśmy w tym roku około 1500 kilometrów, droga powrotna to 550 km. W trasie byliśmy osiem dni, każdy dosiadał motocykla produkcji radzieckiej. Jedyne poważniejsze usterki to uszczelnienie lag w M-ce Mateusza, wymiana sprzęgiełka w moim napędowcu i dociąganie łożysk w główce ramy u wszystkich prócz Tomka. Piotrka Dniepr osłabł nieco pod koniec, ale słaby to on był jeszcze przed wyjazdem. Jak stwierdził Mateusz: ”Warto, żeby inni koledzy uwierzyli, że ruską maszyną można też gdzieś dojechać”.

Zwierzak


P.s. "Papierowa" wersja tej relacji ukazała się w "Motocykl Moje Hobby" numery 1 i 2 z 2013 roku.


Ostatnio zmieniony przez Zwierzak dnia Pon 11:54, 08 Kwi 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
klapek




Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 2898
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kwidzyn

PostWysłany: Pon 12:30, 08 Kwi 2013    Temat postu:

cheers
Brawo Panowie - jeszcze tylko link do albumu ze zdjęciami Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Spiker




Dołączył: 20 Gru 2010
Posty: 279
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Rzeszów

PostWysłany: Wto 10:58, 09 Kwi 2013    Temat postu:

Dobre! Opis tej wyprawy zmotywował mnie do dalszych działań przy (pierwszym w życiu) zaprzęgu.

Ostatnio zmieniony przez Spiker dnia Wto 14:13, 09 Kwi 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.kolyaska.fora.pl Strona Główna -> Podróże małe i duże Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin